Wojna to czas grozy, cierpienia i śmierci. Ginęli żołnierze walczący o wolność , ale także ludność cywilna, której sytuacja była bardzo trudna. Ludzie, żeby przeżyć często łamali zasady moralne, zatracali swoje człowieczeństwo. Najgorszą sytuacje mieli więźniowie zarówno w niemieckich obozach koncentracyjnych jak i sowieckich łagrach. O życiu w łagrze opowiada „Inny świat“ Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, którego więźniem był sam autor. W rzeczywistości łagrów obowiązywała inna moralność, normy, pojawiały się odmienne potrzeby i pragnienia. Tu nadrzędną wartością było przeżyć za wszelką cenę, nawet kosztem drugiego człowieka. Obóz uczył skazanego żyć bez litości , być obojętnym na cierpienie innych . Życie w obozie podporządkowane było pracy i pragnieniu zaspokojenia głogu, dla którego człowiek był gotowy na wszystko. Kobiety, które gorzej znosiły go od mężczyzn, oddawały się strażnikom, za porcję jedzenia i za otrzymanie lżejszej pracy. Niektóre starały się zajść w ciążę, gdyż wtedy miały pewne przywileje. Trzy miesiące przed porodem były zwolnione z pracy, a po porodzie na sześć miesięcy by wykarmić dziecko, które później wywożono w „niewiadomym kierunku“. Były takie, które opierały się mężczyznom, jednak nie na długo , gdyż z głodu gotowe były na wszystko, a ich karta przetargową było ciało i wtedy „ miał ją, kto chciał, pod pryczą, na pryczy, w separatkach techników, w składzie ubrań.“ Swoje doświadczenia obozowe opisał także Tadeusz Borowski w zbiorze „Pożegnanie z Marią“. Wydarzenia z niemieckiego obozu w Auschwitz i Dachau ukazują „człowieka zlagrowanego“ obojętnego, często pozbawionego człowieczeństwa który , aby przeżyć zmuszony był do przystosowania się do rzeczywistości obozowej. Podejmował on walkę o życie, zgadzając się na bierne uczestnictwo w zbrodni, gdyż tylko zupełne podporządkowanie się swoim oprawcom i bezdyskusyjne wypełnianie ich rozkazów mogło ocalić , to co był najważniejsze dla więźnia - życie. Ten, kto miał lepszą pracę, znał reguły obozowego życia oraz posiadał pewne znajomości, miał większe szanse na przeżycie. Dla niego śmierć w obozie nie miała w sobie nic dramatycznego, uodparniał się na jej widok. Po dłuższym pobycie w obozie nawet obraz tysiąca ludzi idących do komór gazowych nie robi już wrażenia. Ważnym, było że to on nadal żyje. Sytuację cywili w czasie II wojny światowej i okupacji ,pokazuje także w swoim „"Pamiętniku z powstania warszawskiego" Miron Białoszewski. Nie był on członkiem żadnej organizacji podziemnej Warszawy, nie walczył, nie był powstańcem, ale powstanie go dotyczyło jak tysięcy mieszkańców miasta. Budował barykady, ratował zasypanych w piwnicach ludzi, gasił pożary, przenosił żywność dla powstańców. Próbował jak inni jakoś przeżyć. Opiekował się rodziną szukając bezpiecznych kryjówek , organizując jedzenie i wodę . Białoszewski jest człowiekiem szczerym, dążącym do prawdy, mimo że jest ona trudna i bolesna. Nie wstydził się przyznać do rzeczy, których wstydzi sie po wojnie, np.kiedy myśli o zdjęciu obrączki z palca zmarłej kobiety, żeby dostać za to jedzenie dla rodziny. Przytoczone przykłady pokazują jak w trudnej rzeczywistości żyli ludzie w czasie wojny, w której zasady moralne, etyczna postawa zależna była od sytuacji w jakiej przychodzi żyć człowiekowi. Inne obowiązują w wolnym świecie a inny kodeks moralny, inna obyczajowość, inne zwyczaje w świecie zniewolenia i upodlenia człowieka. (48 słów)
Jaka była sytuacja ludności cywilnej podczas ll wojny światowej?Rozważ problem i uzasadnij swoje zdanie odwołując się do podanego fragmentu "Inny Świat"G.Herling-Grudziński oraz innych tekstów kultury.Twoja praca powinna liczyć co najmniej 250 słów.
Fragment:
Z moich obserwacji obozowych wynika, że kobiety znacznie gorzej znoszą głód fizyczny i s*ksualny niż
mężczyźni. Proste prawo życia obozowego głosiło tedy, że łamiąc opierającą się kobietę głodem fizycznym,
zaspokaja się jej obie potrzeby naraz.
[…]
Na obronę kobiet wypada jednak może dodać, że moralność obozowa – jak każda zresztą moralność –
wytworzyła również swoją własną hipokryzję. I tak na przykład, nikomu by do głowy nie przyszło obwiniać
o cokolwiek młodego chłopca, który dla polepszenia swej doli został kochankiem starej lekarki, ale ładna
dziewczyna oddająca się z głodu odrażającemu starcowi z „chleboriezki” była, rzecz prosta, „bladzią”. Nikt
nie kwestionował jako „prostytuo*ania się” dobrego prawa niemal wszystkich brygadierów i techników do
comiesięcznego wypłacania się donosami w Trzecim Oddziale, ale kobieta wychodząca za zonę do naczelnika
była „prost*tutką”, i to najgorszego typu, bo łamiącą solidarność więźniów wobec ludzi wolnych. Było
rzeczą naturalną, że nowo przybyły więzień oddawał brygadierowi resztki swego ubrania z wolności, aby
uzyskać pewne względy przy procentowym obliczaniu normy (od którego zależała wysokość racji obozowej)
i podziale pracy, ale gorszyło niektórych, gdy uboga dziewczyna, uginająca się pod ciężarem topora
w lesie, oddawała mu pierwszego lub drugiego wieczoru wszystko, co posiadała, czyli własne ciało. […]
Gdy się zastanawiam nad przyczynami tego złożonego i trudnego zjawiska, dochodzę do wniosku, że w każdym większym skupisku ludzkim istnieje podświadoma dążność do wleczenia pod pręgierz „opinii publicznej”
przychwyconych na gorącym uczynku ofiar, aby się tym tanim kosztem nieco samemu wybielić. Kobiety
nadawały się do tego znakomicie, bo rzadko miały szanse do kupczenia czym innym poza własnym ciałem,
a poza tym przyniosły ze sobą do obozu obciążenie konwencjonalnej obłudy moralnej z wolności, w myśl
której każdy mężczyzna biorący kobietę w czasie pierwszych paru godzin flirtu uważany jest zazwyczaj za
zabójczego uwodziciela, a każda kobieta oddająca się świeżo poznanemu mężczyźnie uchodzi za ladacz*icę.
[…] Tak czy owak prawdą jest, że głód najczęściej łamał kobiety, kiedy je zaś raz złamał, nie było już zapory
na równi pochyłej, po której staczały się na samo dno upodlenia se*sualnego. Niektórym przyświecała
w tym nie tylko nadzieja polepszenia swej doli lub znalezienia możnego opiekuna, ale i nadzieja macierzyństwa. Nie należy tego rozumieć zbyt sentymentalnie. Cała rzecz polega na tym, że kobiety ciężarne zwolnione
są w obozie od pracy na trzy miesiące przed rozwiązaniem i na sześć miesięcy po urodzeniu dziecka. Sześć
miesięcy to był okres przewidziany na odkarmienie dziecka do stanu, w którym można je było odebrać matce i uwieźć w niewiadomym kierunku. Barak macierzyński w Jercewie pełny był zawsze ciężarnych
kobiet, które z wzruszającą powagą popychały przed sobą niewidzialne wózki swych pękatych brzuchów,
spiesząc do kuchni po zupę. O uczuciach natomiast, o prawdziwych uczuciach, trudno jest mówić, gdy się
uprawia miłość na oczach współwięźniów lub w najlepszym razie w składzie starych ubrań na przepoconych
i śmierdzących łachach obozowych. Po latach zostaje z tego wspomnienie wstrętu, podobne do grzebania
się w szlamie opróżnionej sadzawki, głęboka niechęć do siebie i do kobiety, która zdawała się niegdyś
tak bliska...
W parę tygodni po moim przyjeździe do obozu – o ile mnie pamięć nie myli, w styczniu 1941 roku –
przyszła etapem z więzienia młodziutka Polka, córka oficera z Mołodeczna. Była naprawdę śliczna […]. Jury
złożone z „urków” oceniło młodą klaczkę bardzo wysoko i nazywało ją odtąd – prawdopodobnie dla zaostrzenia
swego proletariackiego apetytu – „generalską doczką”. Dziewczyna trzymała się jednak świetnie:
wychodziła do pracy z podniesioną dumnie główką i błyskawicami gniewnych spojrzeń przeszywała każdego
mężczyznę, który ośmielił się do niej zbliżyć. Wracała wieczorem do zony trochę pokorniejsza, ale dalej
nieprzystępna i skromnie wyniosła. Prosto z wartowni szła do kuchni po zupę i nie wychodziła już nigdy
z baraku kobiecego po zmroku. Wyglądało więc na to, że nie wpadnie tak łatwo w sidła nocnych łowów,
a możność złamania jej głodem przy pracy utrudniał fakt, że przydzielona została do mieszanej kobiecoinwalidzkiej
brygady 56., która na bazie żywnościowej przebierała jarzyny lub łatała worki. […] Nie znałem
jeszcze wówczas na tyle obozu, aby móc przewidzieć, jak się ta cicha walka skończy, toteż bez wahania
przyjąłem zakład o pół pajki chleba z inżynierem Polenko, zawiadowcą składu jarzyn na bazie, że dziewczyna
nie ulegnie.[…] Wykorzystując swą pozycję tragarza zaprzyjaźnionego z „urkami”, zagrałem więc nieuczciwie
wobec Polenki i przedstawiwszy się dziewczynie jako student z Warszawy […], zaproponowałem
jej fikcyjne małżeństwo, które w ramach etyki obozowej uchroniłoby ją na pewien czas od łapanki przez
osobliwe ius primae noctis. Nie pamiętam już teraz, co odpowiedziała, ale musiało to być coś w rodzaju
„jak pan śmie”, bo dałem za wygraną. Polenko dostał ją do składu jarzyn i pilnie doglądał, żeby nie kradła
nadpsutych marchewek i solonych pomidorów z beczek. Mniej więcej w miesiąc po zakładzie przyszedł
wieczorem do naszego baraku i bez słowa rzucił na moją pryczę podarte majtki kobiece. Odważyłem mu
dokładnie, i również w milczeniu, pół pajki chleba.
Odtąd dziewczyna odmieniła się zupełnie. Nie spieszyła się jak przedtem po zupę do kuchni, ale wróciwszy
z bazy, goniła się po zonie do późnej nocy jak nieprzytomna kotka w okresie marcowego parzenia. Miał
ją, kto chciał, pod pryczą, na pryczy, w separatkach techników, w składzie ubrań. Ilekroć mnie spotykała,
odwracała głowę, zaciskając konwulsyjnie usta. […] Spotkałem ją w roku 1943 w Palestynie. Była już zupełnie
starą kobietą. Zmęczony uśmiech na pomarszczonej twarzy odsłaniał szczerby w spróchniałych zębach,
a przepocona koszula drelichowa pękała od dwóch obwisłych piersi, wielkich jak u karmiącej matki.
Gustaw Herling-Grudziński, Inny świat, Czytelnik, Warszawa 1989.
Odpowiedź
2017-06-26 20:19:04
Dodaj swoją odpowiedź